Jolanta Maria Grotte
–
Kolejna wizyta
(Historia prawdziwa)
Maria,
nie mogła dziś usnąć, położyła się dużo wcześniej niż zwykle, i pewnie dlatego
sen wciąż nie przychodził. Przytulając się mocniej do poduszki próbowała na
siłę zasnąć. Myśli, które kłębiły się w jej głowie odganiały upragniony,
wyczekiwany sen.
Od
czterech lat, co pół roku, mąż Paweł zawoził ją samochodem na badania do
Kliniki Chorób Oczu w Lublinie. Za każdym razem tak bardzo przeżywała ten
dzień, że zasypiała dopiero nad ranem, gdy trzeba było już wstawać i szykować
się do drogi. Ciągle myślała, czy jest lepiej, czy zmiana pod siatkówką oka,
którą wykryto u niej kilka lat temu podczas kontrolnego badania wzroku, nie
powiększa się i nie odkleja siatkówki oka. Bardzo się denerwowała, gdyż drugie
oko miała również poważnie chore. Przed każdą podróżą do Lublina noc miała
nieprzespaną. Starali się zawsze wyjechać z Warszawy przed świtem, by w klinice
być przed ósmą rano.
Dziś w
marcowy dzień wyjechali pół godziny później niż zwykle. Gdy tylko wstali
wszystko jakby toczyło się wolniej. Maria, z bólem głowy po nieprzespanej nocy,
w milczeniu szykowała kanapki i termos z gorącą kawą na drogę. Dopiero po
zażyciu podwójnej dawki przeciwbólowej tabletki, ból głowy zmniejszył się na
tyle, że światło w kuchni przestało ją mocno razić.
– Marysiu, spokojnie powiedział Paweł widząc jak mocno mruży oczy. – Jesteś
gotowa? Późno jest, czas wychodzić z mieszkania. Musimy już koniecznie
wyruszać, chcąc dojechać jak najwcześniej do kliniki, by przyjęto cię w
pierwszej kolejności. Wiesz, że tym razem musimy stanąć w długiej kolejce do
rejestracji i wyciągnąć twoją kartę.
– Tak wiem, ale nie będę musiała stać w kolejce. Miałam szczęście,
przedwczoraj dodzwoniłam się do rejestracji. Co… nie pamiętasz? Chyba ci
mówiłam, dodała. Dobrze się wszystko układa. Rozmawiając z rejestratorką
dowiedziałam się, że nieważne jest już moje skierowanie, które cztery lata temu
wzięli ode mnie, gdy zakładano mi kartę w klinice. Muszę nowe dostarczyć, bo
inaczej zmuszona będę zapłacić za wizytę i badania, które mi zrobią. Pawle,
brakuje już mi leków, które stale biorę i wiesz i dobrze się złożyło, bo akurat
na wczoraj miałam umówioną wizytę do lekarza pierwszego kontaktu. Wypisał mi
nowe skierowanie do okulisty i recepty. Jak to dobrze, bo zaczęłam się już
martwić. Myślałam, że będę musiała przesunąć wizytę w lubelskiej klinice na
późniejszy termin. A wiesz jak to jest z terminami, nie są krótkie. Pani w
rejestracji powiedziała, że gdy będę już na miejscu, to mam podejść bez kolejki
do okienka nr. 2 i podać skierowanie mówiąc ludziom w kolejce, że miałam je
tylko dostarczyć. Karta będzie wyjęta i będzie leżeć w okienku. Pani dołączy do
niej nowe skierowanie i potem pójdę bezpośrednio do gabinetu, tak że nie martw
się Pawle.
– No dobrze Marysiu, pośpiesz się, bo szkoda czasu. Wiesz jak ciężko
wyjechać z Warszawy. Przed nami 200 kilometrów. Spójrz w okno. Pogada nie
najlepsza, jak mokro, mży deszcz i na pewno jest bardzo ślisko. Musiało w nocy
porządnie padać. Trudna droga nas czeka. Najgorzej będzie wyjechać z miasta.
Ostatnim razem zajęło nam to czterdzieści minut. Później to już droga prosta,
ale jak wiesz, niebezpieczna. Dużo wypadków na niej się zdarza.
– Dobrze Pawełku. Wezmę tylko jeszcze atlas samochodowy i koc, który zawsze
zabieram w drogę.
Choć
pierwsza połowa marca była dość ciepła, to dzisiejszy, pierwszy dzień wiosny,
21 III zapowiadał się chłodny i deszczowy. Gdy ruszyli spod domu padał drobny
deszczyk. Paweł włączył wycieraczki i ogrzewanie w samochodzie, bo było im
zimno. Maria po nieprzespanej nocy nie czuła się najlepiej. Nie widziała zbyt
dobrze i kręciło się jej w głowie. Dopiero łyk gorącej kawy z termosu i
kanapka, którą zjadła poprawiły jej samopoczucie na tyle, że zaczęła się
uważniej rozglądać i patrzeć, co dzieje się za oknem auta. Paweł włączył radio,
lubił słuchać muzyki i wiadomości podczas jazdy. Po przejechaniu trzydziestu
kilometrów przestało siąpić. Zaczęło świtać, pomału wstawał pochmurny dzień.
Maria wpatrzona w drogę zaczęła obserwować widoki z bocznej szyby samochodu.
Gołe, szare pola i drzewa bez liści zasmucały jej oczy. Bardzo chciała, żeby
przyszła upragniona jej już wiosna. Kochała tę porę roku, kiedy drzewa i krzewy
zaczynały wypuszczać pierwsze listki. Budziło się wtedy życie i radowały się
ludzkie serca.
Oddalali
się od Warszawy. Maria zauważyła, że w tym rejonie jeszcze trwa zima. Śnieg na
polach leżał. Śnieg, którym obsypane były drzewa mocno przylegał do gałązek i
pni drzew. Na drodze nie było tłoczno, można powiedzieć, że było niemalże
pusto. Jedynie samochody jadące z naprzeciwka, do Warszawy jechały sznureczkiem
jeden za drugim. Paweł jechał przez cały czas z jednakową prędkością, 100
km/godz. Czasem musiał jednak zjeżdżać mocno na prawą stronę dając bezpiecznie
przejechać samochodowi z naprzeciwka, który w tym czasie wyprzedzał drugi
samochód. Nawet nieraz musiał mocno hamować, by przez głupotę i brawurę innego kierowcy
nie dopuścić do kolizji. Maria wtedy odruchowo naprężała swoją prawą nogę,
jakby chciała zahamować auto. Tak to już jest, kiedy osoba z prawem jazdy
czasami zajmuje miejsce obok kierowcy, jako pasażer. Choć wiedziała, że Paweł
jest dobrym kierowcą, to jej noga zachowywała się niespokojnie.
Najbardziej lubiła dwa odcinki tej drogi. Jeden, kiedy dwukierunkowa droga
przechodziła w drogę szybkiego ruchu. Był to 30 kilometrowy odcinek przed samym
Lublinem oraz drugi krótszy mniej więcej w połowie całej trasy Warszawa –
Lublin. Wtedy Paweł mocniej dociskał pedał gazu. Na liczniku było wtedy nawet
140!
Dojeżdżali do Ryk, gdzie nagle zaskoczyła ich mgła, powodując ograniczenie
widoczności i zmusiła do natychmiastowego zmniejszenia prędkości pojazdu. Tu w
tym rejonie śnieg leżał całymi dywanami na polach. Smutne zmarznięte drzewa jak
czarne kikuty stały zesztywniałe z zimna przy drodze.
– Paweł, odezwała się pierwsza Maria po długiej chwili milczenia. – Dobrze,
że jesteśmy w ciepłych kurtkach i zimowych butach. Zobacz jaka zima, aż nie
chce się wierzyć. Musi być dość chłodno, bo śnieg utrzymuje się na drzewach.
Wzdrygnęła się nawet wypowiadając te słowa. Od samego widoku zrobiło jej się
zimno i chłodny dreszcz przeszedł jej po ciele.
– Marysiu, sięgnij do schowka po cukierka. Tam musi być torebka z
landrynkami. Zaschło mi w gardle i zmieniłbym sobie smak w ustach.
Bez
namysłu wyciągnęła rękę po torebkę. Odwinęła jedną landrynkę z papierka i
podała Pawłowi wkładając mu do ust.
– A może staniemy na chwilę rozprostować nogi?
– Nie trzeba, szkoda czasu. Niedługo będziemy na miejscu. Spojrzał na
zegarek i od razu dodał:
– Mario, mamy dobry czas. W klinice będziemy na pewno przed ósmą.
Uśmiechnęła się, gdy spojrzała na skupioną twarz męża.
– Dobry kierowca, to i czas dobry. Pogłaskała go po szyi w nagrodę.
– Marysiu, wjeżdżamy do Lublina. O? Zdziwił się. Jaki korek i ograniczenie
prędkości. Pewnie znów coś robią na drodze przy wjeździe do miasta.
Mieli
znowu szczęście. Przed samą kliniką czekało na nich wolne miejsce do
zaparkowania samochodu.
– Paweł, sprawdź wszystko i zamknij dobrze samochód. Ja już może pójdę,
będzie szybciej. Rozejrzę się w rejestracji i zobaczę, do którego okienka mam
podejść.
Gdy
weszła do środka budynku na parterze cofnęła się. Było aż czarno od mrowia
ludzi czekających w kolejce do rejestracji. Ktoś bez przerwy poza kolejnością
podchodził do okienka wywołując kłótnie i nerwową atmosferę wśród oczekujących.
Maria stanęła z boku, by dokładnie się przyjrzeć i odszukać okienko nr.2, do
którego miała się zgłosić. Szybko wyjęła skierowanie z torebki i czym prędzej
podeszła. Oburzona pani w okienku, jakby niedostępna powiedziała głośno coś
niezrozumiale do Marii i jeszcze burknęła cicho parę słów pod nosem.
– Proszę stanąć w kolejce tak jak inni!
By
przekrzyczeć ludzi Maria głośno aż wrzasnęła:
– Jestem z Warszawy!... Miałam dostarczyć tylko nowe skierowanie.
Rejestratorka natychmiast podniosła głowę i spojrzała inaczej na Marysię.
– A, to pani, powiedziała całkiem spokojnie i grzeczniej. Tak, tak, karta
jest już wyjęta. Proszę podać skierowanie, powiedziała uśmiechając się nawet.
Już go dołączam do karty. O proszę, teraz może pani iść bezpośrednio pod
gabinet. Lekarz już jest i czeka.
Szczęśliwa pobiegła szybko schodami na drugie piętro nie czekając na
windę. Pod gabinetem czekały tylko dwie osoby. Starsze panie, które jak
zobaczyły zdyszaną Marię od razu zaproponowały jej, by na chwilę usiadła i odpoczęła.
Dziękując zapukała do drzwi gabinetu uchylając je delikatnie, by zajrzeć do
środka. Za biurkiem siedziała młoda lekarka. Segregując karty pacjentów po
chwili powiedziała ciepło:
– Proszę…, proszę wejść.
– Pani doktor, chciałam tylko dostarczyć swoją kartę. Czy mogę?
– Proszę położyć na biurku zaraz ją dołączę do innych. Ooo… z daleka pani,
zainteresowała się lekarka biorąc kartę jej do ręki. Ja urodziłam się w
Warszawie, to moje rodzinne miasto. U nas w Lublinie jak pani widzi zima. A jak
w stolicy?
– W stolicy już wiosna pani doktor. Czuje się ją i widzi na każdym kroku.
Jest ciepło i po śniegu nie ma już śladu.
– Proszę nie wychodzić, już biorę pani kartę i zaraz napiszę, jakie badania
i w których gabinetach piętro niżej pani je zrobi. Z wynikami proszę przyjść z
powrotem do mnie. Jest pani z daleka i czeka panią długa droga powrotna. Dobrze
by było wrócić do domu jeszcze za dnia. Dziś pogoda nie najlepsza.
Maria
zaskoczona słowami lekarki w pierwszej chwili nie wiedziała, co powiedzieć.
Siedziała spokojnie, gdy wpuszczała jej krople do oczu. Potem prędko wyszła z
gabinetu dziękując za dobroć, jaką jej okazała. Piętro niżej badania wykonano
również szybko jak te na górze. Nie czekała długo pod gabinetami. Wyniki jednak
nie były zadawalające. Od ostatniej wizyty pogorszył się jej wzrok na tyle, aż
zaniepokoiło to mocno jednego z lekarzy przeprowadzającego badanie. Pogorszyło
się w znacznym stopniu pole widzenia. Należało zrobić nowe okulary.
Gdy
weszła do gabinetu na ostatnie zlecone badanie spojrzała na zegarek.
– O… zdziwiła się, jak wcześnie. Jeszcze nigdy tak szybko nie byłam
przyjęta w klinice.
Zamyślona usiadła na obrotowym stołku przed dużym aparatem.
– Poproszę o kartę. Zwróciła się do Marii młoda okulistka. Piękna kobieta w
eleganckich modnych okularach. – Proszę się przysunąć i oprzeć brodę,
powiedziała wskazując miejsce i włączając aparat. Wystukała na klawiaturze
nazwisko Marii, które wcześniej odczytała z karty. Bardzo zdziwiona zapytała.
– Czy jest pani pierwszy raz u nas? Coś mi się tu nie zgadza, dodała nie
odrywając wzroku od ekranu komputera.
– Nie, skądże, zaprzeczyła Maria. Przyjeżdżam do państwa, co pół roku od
kilku lat.
– Ale…Czy na tym aparacie miała pani już robione badanie? Spytała lekarka
ciągle patrząc w ekran komputera z danymi pacjentów, którzy byli wcześniej na
nim badani.
– Oczywiście…i to kilka razy. Pamiętam doskonale… Nie rozumiem. O co chodzi
pani doktor? Spytała zaniepokojona Maria.
– Bo widzi pani… nie wiem co powiedzieć, to dziwne. Nazwisko i PESEL się
zgadza, ale imię jest inne. Jak to możliwe? Pokręciła głową lekarka. Zamiast
Maria, wpisano pani piękne imię kobiety „Marianna”.
Marysia,
gdy usłyszała imię „Marianna” aż drgnęła.
– Przecież to imię mojej mamy, która odeszła przed kilkoma laty, pomyślała
natychmiast. W jednej chwili zrobiło jej się bardzo gorąco. Poczuła jak
raptownie podskoczyło jej ciśnienie. - Nie do wiary, nie do wiary, powtarzała w
myślach. Serce zaczęło jej dygotać i biło jak oszalałe nie mogąc się uspokoić.
Ciągle sobie powtarzała. – Przecież to imię mojej mamy ukochanej. Co za dziwny
zbieg okoliczności? Komu przyszło do głowy żeby akurat wpisać imię jej zmarłej
przed kilku laty Matki? Niewiarygodne, niedowierzała.
Długo nie
mogła dojść do siebie zadając sobie w myślach różne pytania.
– Dlaczego akurat przypisano jej imię „Marianna”? – A może…, i tu
zastanowiła się głębiej, pochylając głowę ze łzami w oczach…, może to jakiś
znak, który mówi, że jest przy mnie Mama, że czuwa nade mną?
Wtedy,
jakby poczuła jej dawne niezapomniane ciepło. Jakby Matka siedziała przy niej i
chroniła przed złem. Marysia, jakby słyszała jej słowa:
– Jestem przy tobie, nie bój się. Jestem i czuwam moje dziecko, by słońce zawsze jasno świeciło dla ciebie…
Zadumani, szczęśliwie wrócili do domu.
W
kwietniu 2017r.